Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

265
JASEŁKA.

— Czemuż nie szuka sposobów, czy pannę wykraść, czy co? Wszyscybyśmy mu pomogli.
— Nie, kraść! to on nie do tego, ani panny, ani żadnéj rzeczy: zawsze to taki złodziejstwo, rzekł Lacyna. Choć niby to nie jest kraść! bo, uważa pan (język mu się plątał), kraść! co jest? jest to zabierać cudze. Tak? nie prawdaż? a człowiek nie może expresse do człowieka należeć, chyba żona do męża, a tu nie ten jest wypadek.
— Osoba wolna.
— Zatém kraść nie jest kraść, rzekł Lacyna; ale on znowu tegoby nie chciał... E! gdyby się mnie tylko udało!
— Co się to panu ma udać? mów! ja ci z chęcią pomogę.
— E! czyżbyś chciał istotnie?
— Z serca i duszy; zobaczysz...
— Hm! ale przysiążże mi pan, że nie powiesz nikomu.
— Z największą chęcią, przysięgnę...
— Nie! nie! to już ja i tak wierzę: nie przysięgaj wpan, rzekł Lacyna. Wszystko już ci powiem.
— No, jak stoją rzeczy?
— A! odparł Lacyna, przysuwając się z krzesełkiem, którego o mało nie wywrócił, i oglądając się dokoła — wie pan, po co ja jadę?
— Nie wiem, odparł Maks naiwnie.
— Otoż ja, jako przyjacielowi pana mego, którego mam, zaszczyt w nim oglądać... mogę wyznać pod największym sekretem, że wysłany jestem expresse... z listem do hrabianki.
— A! rzekł Maks, któremu w tejże chwili przyszły