zarumieniona, ale spokojniejsza i ułagodzona nieco. Maks stał przed nią jak winowajca.
— Prawdziwie w tém pana nie poznaję, odezwała się powolniéj: to rzecz dla mnie niepojęta. Jak pan mogłeś dopuścić się czegoś podobnego? A jeśli się ludzie dowiedzą? co o panu pomyślą? Spojony posłaniec, wydarty list! to szkaradnie! Milczże pan przynajmniéj!
— E! o to się nie frasuję, odpowiedział Fermer. Ten pijak dziś już nie pamięta co się z nim wczoraj działo; szynkarka mu też nie powie z kim się spotkał, a poszukiwać nie może, boby się przyznał do winy: to przepadło! Ale nie samaż pani mówiłaś wczoraj...?
— Ja! zakrzyknęła Aneta, tupiąc nóżką; ale cóż to jest znowu? Co pan mi przypisujesz, to szkarada! Obwiniać mnie! kobietę! żebym ja mogła coś podobnego powiedzieć! Pan mnie chyba nie zrozumiałeś!
Maks zahukany zamilkł, a Aneta choć późniéj udawała spokojną, daleka była od zupełnego uspokojenia. Szczęściem, nadejście matki przerwało rozmowę, wprowadziło ją na tór inny, i Maks zagryzając usta, że wpadł w taką łapkę, za którą jeszcze burę oberwał, odjechał wkrótce z dość kwaśną miną.
Trzeba wiedzieć, że w drugim pokoju nie paliło się na kominie; a list?... nie wiem co się z nim stało.
Tymczasem p. Izabella Moroszówna ciągnęła powoli ku Zarubińcom, nie bez niepokoju w duszy, rozmyślając nad środkami, jakich jéj użyć wypadnie, aby uprzątnąć zawady na drodze do szczęścia kochanemu Jurasiowi.