Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

272
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

W takich zrozpaczonych razach, często osoby jak p. Moroszówna mniéj oswojone ze światem i mniéj uległe jego żelaznym wymaganiom, kiedy niemi owładnie uczucie, lepiéj sobie mogą i umieją dać radę od ostygłych i zbyt przywykłych stosować się do przyjętych prawideł, potrzebujących aż wybuchu namiętności, żeby się zdobyć na siłę rozbratu z przyzwoitością.
We dworze hrabiny smutno było, pusto i cicho. Nie otaczała jéj ta zgraja ludzi, których zwykle bogatsi przywykli używać nie dla istotnéj potrzeby usługi, ale dla pokazu i popisu zamożności; skromnie było w koło, a ten pozór cichy i ubogi, ośmielił nieco przybyłą. Wszedłszy do saloniku, ujęta była jego prostotą, gdyż sprzęty jego stare i niewykwintne, ledwie zamożnemu szlacheckiemu dworkowi byłyby przystały. Hrabiny nie było; po chwili dopiero weszła z twarzą bladą i smutną jak zawsze, ale pełną rezygnacyi i łagodności.
— Przebaczysz pani mojemu natręctwu. Zdawało mi się, że obowiązkiem jest moim podziękować jéj za łaski, jakich od niéj doświadczył mój syn przybrany Jerzy. Jestem Izabella Moroszówna...
— Bardzo miło mi poznać panią, odpowiedziała rumieniąc się hrabina.
Po tych kilku słowach rozmowa pękła od razu; zwróciła się potém na kraj, drogę, porę i nie mogła wejść na tór, którymby się swobodnie toczyła. Między dwiema paniami stała tajemnica, która je oddalała od siebie, o któréj obie wspomnieć nie śmiały, choć nie schodziła im z myśli.
Ale to długo trwać nie mogło. Hrabina męczyła się widocznie, Izabella czerwieniła, nie mogąc się zebrać na odwagę pierwszego słowa; i choć kobiety