Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

273
JASEŁKA.

czuły ku sobie sympatyę, żadna z nich począć od wyznań nie śmiała.
— Gdzież córka pani? spytała panna Moroszówna, słyszałam, że była chora?
— Jest już lepiéj, choć jeszcze niedobrze... westchnęła hrabina. Już wstała, jednak... Doktor właśnie przybył dzisiaj, każą nam jechać dowód, choć spóźniona pora, może do Włoch lub Nizzy na zimę.
— Droga pani, przerwała panna Moroszówna: miarkujesz, że mnie tu nie sama grzeczność przywiodła; jest powód ważniejszy, święty dla mnie. Ja mam syna, pani córkę; ratujmy dzieci nasze, mówmy jak dwie strapione matki.
Hrabina rozpłakawszy się podała jéj rękę.
— A! możemyż je ratować?
— Dla czegoż nie? czyż Bóg ich dzieli? czy prawo to tak nieprzełamane? Na wielkie i czyste przywiązania jest pobłażanie, są wyjątki, są przykłady wyrozumiałości. Czyż ich poświęcimy, nie próbując uratować?
— Ale jestże to możliwe?
— Mnie się zdaje: myślmy tylko, poradźmy się chciejmy...
— A mąż mój?
— On może z koniecznością zgodzić się późniéj... Te wyjątkowe okoliczności zmuszają do wyłamania się, do wymodlenia się z pod prawa, które tysiąc razy naruszane było dla daleko mniejszych powodów. Sama pani powiadasz, że córce jéj każą jechać do Nizzy; niech Jerzy jedzie do Rzymu, niech prosi Ojca Św., wyjedna pozwolenie, a gdy się pobiorą...
— Ale to być nie może! przerwała hrabina. A! nie! prawo jest niewzruszone. Choćbyśmy uchylenie jego