Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

275
JASEŁKA.

kojna a smutna jak grobowy posąg, szła cicho, poglądała obojętnie, nie uśmiechnęła się nawet matce. Poznając się z panną Izabellą, zarumieniła się tak leciuchno, jakby na nią padł odblask z różowego promyka zachodzącego słońca, i siadłszy zbielała znowu.
Śliczna to była postać, coś nakształt wymarzonéj przez poetów rusałki, jak mgliste Ondyny i powietrzne Latawice, co wiekuistą rozpacz noszą na umarłém czole, w nocy się budząc, by cierpieć, w dzień usypiając, by czekać cierpienia. Z dawnej jéj wesołości nic już nie pozostało: starł się uśmiech, znikły wesołe dołki twarzy, a wargi składały się tylko w jakiś wyraz cierpienia zamykającego się w sobie, bo nic już niespodziewającego się od świata.
Popatrzała na pannę Izabellę długo, i łezki jakieś, co się w oczach zbierały, zwilżyły jéj źrenice. Miała ochotę rzucić się ku niéj: nie śmiała; serce jéj biło. Chciała spytać o niego: nie mogła, zamilkła.
Nie będziemy opisywali tego dnia przebytego u hrabiny, który zresztą mało dozwolił dwom matkom sam na sam widzieć się i mówić z sobą; bo i doktor Szemere, i po południu hrabia, który teraz czasem żonę odwiedzał, aby jéj przytomnością swoją wiele złego przebytego przypomnieć, w ostatku Aneta ze Stasią zjechali się jakby umyślnie, aby im przeszkodzić.
Ostatnie odwiedziny tém się zdawały dziwniejsze, że obie panie były bardzo niedawno, i nic nie zdawało się usprawiedliwiać tak prędkiego ich przybycia. Aneta rozdzieliła się na dwoje: napół przy Loli, któréj nieustannie coś szeptała, ciągle ściskając ją i żałując; napół przy Moroszównie, dla któréj osobliwsze miała względy...
Żądała być jéj przedstawioną, i odegrała przed nią przecudnie rolę dzieweczki naiwnéj, prostéj, szczeréj,