Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

289
JASEŁKA.

tak, że podróżny, który nie rad był wcale spotkaniu, wreszcie zastanowić się musiał.
— A! to ty przyjacielu! Dokądże to?
— Do Robowa. Chcę się widzieć z Ottonem.
— Jak to? konno aż z domu?
— Cóż dziwnego? ja lubię to i przywykłem.
— No! tyle mil. Ale wiesz o mojéj biedzie? szepnął Maks bojaźliwie.
— O jakiéj?
— Jakiś czy ekonom, czy pisarz, szlachciura, bodaj czy nie z waszych stron, od Pińska, w karczmie się mojéj obwiesił...
Domawiał tych słów właśnie, gdy z sieni karczemnych wybiegł człowiek, który jechał z Lacyną, poznawszy swojego panicza.
— A! paneńku! ratuj! nieszczęście!
— Co tu robisz? spytał Jerzy, poznając dworskiego parobczaka.
— Mnie tu, proszę pana, wstrzymali. Wielkie nieszczęście. Jeszcze z wieczoru był zdrów i przytomny, a z rana sobie stryczek na szyję założył i powiesił się...
— Kto? co?
— A Lacyna, proszę pana.
Jerzy zbladł i zachwiał się na siodle.
— Lacyna? To być nie może!
— To twój officyalista taką rzeczą? rzekł Maks niespokojnie.
— Tak, wysłany był przezemnie. Lecz cóż mu się stać mogło? uczciwy, spokojny człowiek... Mój Boże! Cóż to jest! to nie bez przyczyny...
— Nikt nie wie, bełkotał żywo Maks, spuszczając