Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

291
JASEŁKA.

chem, przeczuciem, niepojętą jakąś obawą. Zimnym potem oblany stanął w Robowie, a koń rozparł się pod nim gdy zsiąść przyszło i tak bokami robił, że zdawał się ostatki ducha wyziewać.
Ottona nie było; Martynek sam siedział smutny na ławce.
— Co słychać? zapytał Jerzy, gorąco rzucając się ku niemu.
— A! to ty! ściskając go i z zamyślenia długiego wychodząc, krzyknął Martynek; to ty, kochany Jerzy! Co słychać?? Cóż u nas można posłyszeć prócz muzyki? prócz tęsknoty i smutku?
Ale jakoś tak rzewnie to wyrzekł, że Jerzy, który sam jeszcze był niezmiernie wzruszony świeżym wypadkiem z Lacyną, ściskając go, ledwie się od łez mógł wstrzymać.
— Gdzież Otto?
Martynek chciał coś odpowiedzieć z razu, ale nagle się powstrzymał.
— Nie wiem — odparł pomieszany — doprawdy nie wiem; zapewne przy swoich grobach, a może powlókł się gdzie daléj.
— Jakżebyś ty o nim nie wiedział?
— Doprawdy... doprawdy, nie wiem.
— Więc poczekam na niego — rzekł Jerzy ocierając pot z czoła — choć kipi we mnie i pilno mi. A nie wiesz co się dzieje u hrabiny? w Zarubińcach?
— Ja? nic nie wiem. Cóż mnie obchodzi sąsiedztwo, którego nie znam?
Martynek jednak odpowiadał zakłopotany, jakby mu ciężko było zebrać się na słowo, jakby chciał co rychléj przerwać rozmowę, spuszczał oczy pomieszany.
Jerzy też nie pytał go więcéj. Obaj usiedli na ławce