Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

295
JASEŁKA.

łym domu... Jerzy spojrzał i pytać już nie potrzebował.
Matka na odgłos kroków jego odwróciła się, spostrzegła przybyłego i żywo pobiegła ku niemu.
— Jerzy mój, pan Bóg cię może sprowadza! Ona już nic nie mówi, ale ciebie wygląda; ona bardzo, a! bardzo chora! Usnęła na chwilę... Gdy się obudzi, a! Bóg mi przebaczy, ja muszę cię do niéj wprowadzić... Jerzy! ona tak kocha cię biedna!...
— A! matko moja! prowadź mnie zaraz! ona już nie śpi, chodźmy... Może tętent konia usłyszała.
Powoli, w milczeniu, poszli ku pokojowi Loli; a matka zostawując Jerzego za sobą, na palcach najprzód wcisnęła się do przyciemnionéj izdebki.
Na łóżeczku cień biednego dziewczęcia, ze złożonemi na piersiach rączkami, spoczywał w bieli. Główkę miała zwisłą jak kwiatek uwiędły, oczy zamknięte, czoło, po którém wiły się włoski rozsypane, blade było jak marmur i wypogodzone kamiennym snu spokojem...
Matka przystąpiła powoli, cichutko zbliżyła się i usiadła przy niéj. Wzięła jéj rękę: ręka opadła bezwładna, zimna, lodowata.
Z krzykiem rzuciła się na jej piersi... i Jerzy przypadł za nią do łóżeczka.
Z ust uśmiechniętych oddech i dusza uleciały: Lola nie żyła.
Zimne jéj zwłoki z usty, na których zdawały się wypiętnowane wyrazy przebaczenia ludziom i światu, spoczywały jakby letargiem ujęte.
— O mój Boże! rzucając się na ziemię, krzyknął Jerzy: — za późno! Ani nawet pożegnania, ani z ust jéj