Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

303
JASEŁKA.

— Na miłość Boga! wołał sędzia: powiedzcież przęcię co zrobił, jeśli potępiać chcecie?
— Zrobić, on nic nie zrobił, to pewna, ale bardzo podejrzany, powtarzał szlachcic. Ja się go boję: zawsze to hrabia!
Téj siły argumentów używano przeciwko niemu, ale się jakoś nie wzięły, i hrabia wkrótce, po naradach i obiadach kilku, jednomyślnie na marszałka obrany został; a choć inni współzawodnicy zadawali mu różne zbrodnie, gdy się zgodzono nań, pierwsi go ściskać i rozczulać się zaczęli nad trafnością wyboru. Dla hrabiego urząd stał się zaraz namiętnością jak przedtém mechanika, nie lepiéj opartą, nie jaśniéj zrozumianą, ale również zaprzątającą. Był to bowiem umysł, który jak młyn raz puszczony, choć nic nie było na kamieniu, mleć musiał, i równo tarł mąkę czy piasek.
W Zarubińcach więc w jednym kątku łzy i modlitwa, w drugim rozpostarło się życie publiczne, obowiązki mozolne naczelnika szlachty, reprezentanta powiatu, a nowe zajęcia o krótkim smutku po stracie dziecięcia zapomnieć kazały.
Maks Fermer prowadził daléj życie, którego ofiarą padła półkownikowa, zmieniona do niepoznania, opuszczona, smutna, całemi dniami osamotniona i tęskniąca, gdy szanowny jéj genialny małżonek latał po sąsiedztwie i kawalersko się zabawiał. Serce jéj zbierało się kilkakroć na wymówki najukochańszemu, ale tak się go już obawiała, że nigdy jakoś do nich nie przyszło; a gdy żal wezbrał i miał wybuchnąć, ostrożny Maks pocałunkiem i pochlebstwem w porze zaadministrowaném, doskonale umiał zapobiedz smutnym następstwom, jakie zbyt otwarte wywnętrzenia sprowadzić mogły za sobą.