nie nigdy jéj nie zrzucę... A! uleciał anioł nasz w niebiosa!
Początek rozmowy był bardzo zręczny, odpychał bowiem wszelką myśl samolubną, wiązał ich wspomnieniem czułém, przemawiał do serca, i Jerzy w imię zmarłéj podaną sobie rękę ścisnął z głębokiém uczuciem. Łza zakręciła mu się w oku. Nie postrzegł, że łza ta wywołała iskrę ognia z oczu Anety, która szybko spuściła powieki, i odezwała się dość znowu głosem smętnym i łagodnym:
— Jakże ja dawno nie widziałam pana! choć sercem zbliżaliśmy się często, o! często byłam przy nim, współczując z jego boleścią. Mój Boże! ileż to pan wycierpieć musiałeś! Ja to tylko pojmuję, i to życia sieroctwo, i tę pustynię przeszłości...
Jerzy westchnął milczący.
— Nieszczęściem — rzekł — gdy człowiek pragnie śmierci, albo mu jéj żądać nie wolno, albo życzenie wywołać jéj nie potrafi. Trzeba żyć i walczyć do końca.
— Boć życie zawsze jest walką, odpowiedziała Aneta. Ale dla czegoż tak się pan zamknąłeś w domu? tak wszystkim swym wydarłeś się przyjaciołom?
— Pracuję, a świata nie lubię wcale, rzekł Jerzy. Jedno czyjeś serce, czyż to nie dosyć dla człowieka? Tłumy mu nic nie dają, a odbierają wiele.
— Ja nie wiem — odezwała się Anna — ale jednak człowiek póki żyje, musi potrzebować społeczeństwa i winien mu jest siebie. Zresztą wybierać można i potrzeba.
— Ja też wybrałem sobie — rzekł Jerzy — ubogich i biednych... tych, którzy nikogo nie mają.
— Dla duszy jednak czegoś więcéj potrzeba, prze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.
312
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.