Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

327
JASEŁKA.

mi mówiono, i sama to czuję, że jestem piękna! młodość jeszcze się nie starła z téj twarzy: miałżeby on jeden być niepokonanym? Czyż cień téj kobiety prześladować mnie będzie wiecznie?
Serce Anety ścisnęło się od bolu.
— Nie! nie! zawołała: ja nie jestem winna jéj śmierci, to myśl dzika i chorobliwa. Truciznę tę szatan mi rzucił w serce!.. To dziecię spaliło się własną miłością, było przeznaczone na śmierć... Cóżem ja winna? Cierpliwości! wytrwania! On będzie, on musi być moim! Walczyć będę z jéj cieniem, z jego sercem. Wezmę go nie napastniczém zwycięztwem, ale pracą powolną; zdobędę po cząsteczce; poznam, wcielę się, opanuję. Ale jedenże on na świecie? spytała po chwili. A! jeden! jeden, który mi się oparł, odpowiedziała. A ja się czuję niezwyciężoną: on musi być moim!
— Kochanie, przerwała jéj matka wchodząc ostrożnie: ty się zaziębisz, moje dziecko. Rosa pada, wieczór tak chłodny, chodź już spać! proszę ciebie!
— A! jakże mnie mama przestraszyła!
— Ale bo też nie wiedzieć po co siedzisz nocą w ganku. Ty wiesz, jak jesteś skłonna do kataru.
— Idę już, mamo, idę, idę.
Nazajutrz rano mglisto jakoś było na świecie i mglisto na czole Anety.
— Moja mamo, odezwała się przy herbacie: gdyby mi konie zaprzęgli, pojechałabym z Franusią lub sama do kościoła.
— Do kościoła? spytała zdziwiona matka, wiedząc, że usposobienia do modlitwy nie miała wcale córka. Ty? w dzień powszedni, do kościoła?
— Tak...