Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.

331
JASEŁKA.

Grabarz wciąż kopał i stękał, i pot ocierał z czoła, spoglądając ciekawie na przybyszów. Do pół już stał w mogile, opierał się rękami o jéj brzegi i mierzył, czy jeszcze głęboko dobywać mu się będzie potrzeba, by wygodnie usłać łoże. Ptaszki świergotały mu nad głową, w dali słychać było ryk bydła i wesołe głosy pól i dolin.
— Czyby się nam uczyć potrzeba od natury, czy naturze od nas? rzekł Otto po długiém milczeniu. Patrz-no, co to za spokój i cisza i wiosenne rozkwity na grobach? Nigdzie żałoby: wszędzie przy śmierci, po zgonie życie w innych kształtach, i kolebka tuż przy mogile. Nie ma więc związku między nami a tym światem, który litości dla człowieka nie czuje, czy litość jego i miłość inaczéj się wyraża, że my ich nie rozumiemy? Ja nie wiem.
— Jeżeli przechodniowi wolno pogwizdując minąć cmentarz, dla czegożby wróblom nie miało być wolno śpiewać na nim, kwiatom kochać się i kwitnąć? odparł Jerzy.
— To prawda: smutek, tęsknota nie są w naturze; to płody duszy człowieka. Natura burzy się, gniewa, niszczy, wywraca i wnet odbudowuje i pieści, by znowu łamać i burzyć, — ale nie tęskni długo i nie płacze nigdy swych dzieci.
— Mylisz się, rzekł Jerzy: nie słyszałeś nigdy nocnych jęków stępowego wichru jesieni, ani tęsknego pacierza morskiego za umarłych, kiedy w czarną noc bije falami o brzegi, jak grzesznik dłonią w piersi i płacze. Są kraje wiecznéj tęsknoty, mgły, łez i żalu; są cmentarze ziemi. A zresztą, my jesteśmy maluczką chwilą, nam wolno tęsknić i płakać; tam życie jest