Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

27
JASEŁKA.

— Gadaj wpan, odezwał się cicho regentowicz do ex-professora: no, gadajże!
— No, to wpan wiesz jak ja gadam, odparł Radwanowicz: jak kto nie przywykły, to nie zrozumie...
— Ale i mnie trudno.
— No! to i mnie niełatwo...
Juraś domyślił się już o co chodzi, że się u drzwi certowali. Skłopotany, zmieszany, ale wdzięczen za tyle serca starym sługom ojcowskim, stał przeciw nich milczący, ze łzą w oku.
— Przyszliśmy tu expresse, rzekł po chwili Lacyna: aby jw. hrabiego pocieszyć i pokrzepić... i z prośbą, aby nasz ubogi dar, albo raczéj pożyczkę przyjąć raczył. Dla ciebie, panie, to może nic, ale dla nas wielka rzecz, że coś synowi nieboszczyka ofiarować możemy. Uczyńże to dla nas i nie gardź.
Jerzy go ściskał w milczeniu, a Radwanowicz biorąc to za dobry znak, wyciągnął rękę z tabakierką w papier i bawełnę obwiniętą, i po cichu jedyną kosztowność, jaką posiadał, złożył na stoliku. Lacyna podsunął swoje pieniądze.
— Moi kochani, moi drodzy, na miłość Boga was zaklinam! ja nie jestem potrzebny, nie mogę, nie chcę was odzierać. Radwanowicz, bierz, proszę, swoją tabakierkę; cóż chcesz żebym z nią zrobił? Myślisz, iżbym ją z głodu umierając, mógł sprzedać? Patrzże na te ręce: wszakże i siekierę dźwigną, i pług poprowadzą, i zrobić coś potrafią. Więc dla tego, żem się ja urodził paniczem, nie ma mi być wolno na życie pracować i iść o swojéj sile? Daję wam słowo, że gdybym tego potrzebował, przyjąłbym waszą ofiarę. Co czynię, nie czynię tego przez dumę, ale jeszcze raz,