Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/367

Ta strona została uwierzytelniona.

359
JASEŁKA.

— Ale nic, głowa mnie trochę boli, moja mamo! Co się to mamie wydaje?... Jerzego trzeba na obiad prosić!
— Bądźże tylko spokojna, moja Anetko... zrobimy co zechcesz; odpowiedziała p. Jędrzejowa, a w duchu dodała: „Co to za nieszczęście! zawsze i zawsze ten Jerzy!“


Jak się z obojętności przechodzi do zajęcia, do tęsknoty i niepokoju, a wreszcie do tego sztucznego uczucia, które często uparte a zręczne niewiasty tak doskonale wyrobić umieją, że go ani odróżnić od prawdziwego — trudno zbadać i określić. Prawdziwa miłość rodzi się sobie jak kwiatek polny w trawie, jednego wiosennego poranku wystrzelając niespodzianie, a nikt nie wie kto go posiał lub wypielęgnował, jak on tam wyrósł tak ślicznie bez ojca i matki. Ale obok są często miłości oranżeryjne i treibhauzowe, które powoli przesadzają się do wazonika, na które chuchają, podlewają, pieszczą je, osłaniają; i jak to potém bujno wyrasta, jakby wazonik był ojczyzną, a ogrodnik rodzonym ojcem tego kwiatka! Niech mi nikt nie mówi, że nie ma sztucznych miłości: są co się tak zasadzają jak cybulki, umyślnie, tylko żeby z niemi było pięknie w salonie, a potém się je wyjmuje lub wyrzuca za okno, gdy przekwitną.
Robi się je niebieskie podlewaniem jak hortensye, dostaje białych i różowych wedle upodobania. Cała to sztuka zaprawdę!
Piękna kobieta, gdy sobie postanowi rozkochać ko-