Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/383

Ta strona została uwierzytelniona.

375
JASEŁKA.

Nie chciał kobiety narazić, ale przelotne spojrzenie na twarz Maksa przekonało go, że to nie była plotka, a w sercu obudził się żywszy jeszcze niepokój.
Od wczoraj wiedziano już u państwa Jędrzejowstwa, że Jerzy jest w okolicy, i Aneta darować mu nie mogła, iż wprost do nich nie pośpieszył. Gniewała się, zżymała, a ojciec i matka musieli ją uspakajać i pocieszać, obiecując dać mu zaraz uczuć nieprzyzwoitość takiego postępowania.
— O! bardzo tylko proszę! ani słowa! zawołała Aneta żywo. Mnie to potrzeba zostawić: ani słowa! ani znaku! To jeden z tych ludzi, z którymi nic się nie robi siłą, a więc papa będzie łaskaw wcale mu nie dać poznawać.
— Rozumie się, że kiedy chcesz, to mu się nie da nic poznać! Anetka ma rozum i wie co robić! ho! ho! rzekł Jędruś, który już palec trzymał na ustach.
Matka ruszyła ramionami.
Biedny ojciec od oświadczyn Jerzego tyle miał do czynienia, że mu żona chorować nie pozwoliła. Pigułki zaczęte odłożono na późniéj i zapowiedziano, ażeby starał się być zdrów. A choć się skarżył i mizernie wyglądał, musiał nieboraczysko ubrać się, służyć, i nocami tylko mógł trochę postękać swobodniéj, jeśli konieczną uczuł potrzebę.
— Kochanie moje, skarżył się po cichutku przed jejmością: ty bo nie wiesz, że ja taki doprawdy jestem chory.
— E! to imaginacya! mówiła Stasia.
— Ale kochanie, ja czuję; boli mnie... jak ciebie kocham.