Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.

377
JASEŁKA.

— A! daruj mi.
— Ale wszystko już darowane i zapomniane — zawołała Aneta — jak skoro ty tu jesteś. Nie mamy o czém mówić. Dobrze, żeś przybył; już cię nie puszczę od siebie!
Choć przybył w usposobieniu chłodu i niewiary, ale czarodziejka jedném spojrzeniem, głosem, ruchem, znowu rozbudziła w nim to dziwne uczucie, które uchodziło za miłość, które może prostą tylko było żądzą.
Powoli zimno serca, obawy, trwogi topnieć, rozpraszać się i niknąć zaczęły. Jerzy poczuł na nowo spadające nań więzy, i zrozumiał, że jest niewolnikiem. Jakąś magnetyczną władzą ciągnęła go ku sobie; choćby się chciał był oprzeć, nie umiał, i gniewało go to, upokarzało w duszy, że tak się czuł słabym.
Aneta wiedziała o swéj sile i potrzebie trzymania na uwięzi Jerzego; nieustannie też chciała go mieć przy sobie. Rodzice wcale jéj postępowaniem nie kierowali; robiła co chciała, nic jéj nie krępowało.
— Chodź, rzekła mu, ująwszy go w ganku za rękę: chodź. Nie lubię oczu ludzkich, gdyśmy z sobą; to mnie odrywa i odrywa ciebie: bądźmy sami. Tyś smutny?
Jerzy zdobył się na uśmiech i rzekł:
— Tak długo sam byłem.
— A któż ci winien? a jaż? Ja, przyznaję się, nie byłam smutna, dodała Aneta: byłam gniewna. Godziny życia policzone, ani sekundy więcéj nie przedłuży go szczęście, nie skróci cierpienie; każdéj chwileczki szkoda i żal, a my je zdala od siebie marnujemy! O! niewdzięczny!