mnie zapala; ja ogień, z którego płomień się żarzy. A! oszaleję! oszaleję!... zawołała, zaczynając śmiać się nagle, i jak bezsilna padając na kanapkę, a głowę przechyliła na poręcz, i piękne jéj ramiona białe poruszały się zmordowanym oddechem, który o nie bił jak morze falą o brzegi.
Jerzy także zapomniał się, oszalał. Jéj uściski, jéj słowa, ta atmosfera miękkiéj rozkoszy otaczająca go upojeniem, złamały do reszty człowieka, który przed chwilą smutny był i chłodny. Pierwszy raz usta jego zbliżyły się do ust jéj różowych, szukając ochłody, i spotkały się nie w owym pocałunku czystym, któremu niegdyś śmieli się aniołowie, ale palącym i ognistym, strasznym jak śmierć, bezmyślnym, nieprzytomnym.
Aneta odepchnęła go powoli, jakby z obłędu przychodząc do siebie, już inną jakąś się stała... ostyglejszą. Oczy jéj błądziły jakby wrócone z innego świata na dawny. W milczeniu podniosła głowę i opuściła ją z westchnieniem.
— Moim jest! — rzekła w duszy — teraz go żadna siła nie oderwie odemnie. Pił z téj czary, piliśmy oboje, i powróci do niéj choćby nas dzieliło piekło.
Spojrzała na niego. Jerzy stał rozmarzony i drżący, dziki prawie, a oczy mu błyskały jakimś wyrazem srogim i niepohamowanym.
— Anno! Anno! twoim jestem — rzekł, ściskając ją za rękę tak silnie, że aż krzyknąć musiała — odepchniéj mię, bo oszaleję!
Niby przelękniona, Aneta z lekka go odtrąciła od siebie, ale dłoń jego przycisnęła do serca, które biło żywo, drugą powiodła po czole, jakby resztę snu ścierając z niego.
— Idź — rzekła — idź!... Wieczorem, późniéj przyj-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/390
Ta strona została uwierzytelniona.
382
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.