i ziębi... Nie mówmy lepiéj o nim: chłód mnie przejmuje, gdy to imię wymawiam.
Jerzy się uśmiechnął. Wzięli się za ręce i usiedli przy sobie na kanapce.
Pokoik był takim jak rano; lampa tylko paliła się na biurku, którego wszystkie szufladki powysuwane były, i papiery w nieładzie chwilowym rozsypały się, pokrywając piękne fraszki.
— Cóż to moja pani robiła, że taki nieład u niéj?
— A! szukałam miejsca na dar twojéj matki, i musiałam powyrzucać listy moje dziecinne... Bóg wie co!... Przeszłość mnie nic nie obchodzi; jutro je wszystkie popalę: cała jestem w tobie i tobą.
— Potrafięż ci dać to szczęście, którego się spodziewasz? westchnął Jerzy.
— Bądź spokojny! Oto już je mam: rękę twoją trzymam w dłoni, oczy w twoich źrenicach, serce bije przy twéj piersi... nic już, tylko żyć, żyć długo i długo...
Jerzy ciągniony tak ręką i słowem, coraz namiętniéj zbliżał się do niéj, szalejąc.
Przesiedzieli tak długą chwilę w milczeniu przedburzowém.
— Ach! zatrzymaj się, zrywając się nagle zawołała Aneta: zapomniałam coś ważnego powiedzieć matce; czuję, że może przyjść po to aż pode drzwi moje; a gdyby tu ciebie o téj godzinie zastała, gderaćby trochę musiała na mnie, żem cię wpuściła do siebie... Muszę pójść i w mgnieniu oka powracam.
Uśmiechnęła się całując go w czoło.
— Nie ruszaj się z miejsca! powtórzyła: za chwilę jestem nazad.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/393
Ta strona została uwierzytelniona.
385
JASEŁKA.