Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/395

Ta strona została uwierzytelniona.

387
JASEŁKA.

Schwycił się za włosy, i wyszedł trzaskając drzwiami, których szyby rozbite zabrzękły i posypały się na ziemię...


ZAKOŃCZENIE.

Maks był jeszcze niezdrów, gdy nazajutrz rano, posłaniec na koniu, bez czapki, wpadł z kartką od pana Jędrzeja do sąsiada, prosząc, żeby co prędzéj sam przybył i doktora z sobą przywiózł.
— Cóż to się tam stało? zapytał Maks człowieka.
— Albo ja wiem! W nocy gdzieś narzeczony naszéj panny uciekł, panna chora, słyszę leży w gorączce i majaczy... Ta pani, co wczoraj była, dziś rano do dnia pojechała płacząc; pan płacze i lamentuje, pani desperuje i mdleje... Już ja tam proszę pana nie wiem co to takiego.
Maks pochwycił pierwszą parę koni z wozem, jakie w dziedzińcu napadł, i pojechał.
W ganku zastał Jędrusia do niepoznania zmienionego.
— Co się u was stało? zapytał Maks.
— Ja... ja... ja nie wiem... może ci powie Stasia, rzekł stary zachodząc się od płaczu. Ja nic powiedzieć nie mogę...
Fermer rzuciwszy go załamującego ręce, pobiegł do salonu. Naprzeciw niemu leciała już zadyszana matka z rozpuszczonemi włosami, ledwie przyodziana.
— Na miłość Boga! doktora! Aneta umiera! doktora!