dnia przypadkiem za interesami w miasteczku, gdy zaszły opisane wypadki. Nie miał on jeszcze czasu poznać się z nowym panem, do którego właśnie był przyjechał, gdy przybycie Burdy i sędziego zmieniło całkiem położenie rzeczy. Porciakiewicz z innymi razem pobiegł do gospody, i ocierając pot z czoła, stawił się zakłopotany przed Jurasiem właśnie w chwili, gdy ksiądz z nim kończył rozmowę.
— Przepraszam pana, rzekł zmieszany, poglądając na niespodzianego świadka, którego znaleźć tu nie sądził; ale...
Ksiądz rękę przyłożywszy do czoła, popatrzał chwilę i poznał go.
— Jak się to tam masz, panie Eufrazy? a co ty tu robisz?
— To, co jegomość i inni! zawołał całując go w rękę Porciakiewicz: taż to dzisiaj, zdaje się, miejsce moje. Nieboszczyk wsparł mnie w złéj godzinie, chleb jego jem dotąd; jakżebym posłyszawszy o biedzie rodzonego jego dziecięcia, nie miał tu przybiedz choć z ubożuchną ofiarą?
Jerzy zbliżył się do niego i serdecznie za rękę ścisnął.
— Bóg wam zapłać — rzekł — ale doprawdy, nie zasłużyłem na tyle współczucia.
— Co prawda to prawda, rzekł szlachcic: nie wy to, ale ojciec wasz zasłużył wam na miłość ludzką... Świat nie wie, że mnie biednego wsparł w bardzo potrzebnym razie; toć pora wedle sił, dług spłacić. Prosta rzecz. Pana tam ze dworu wypędzili, jak gadają; ale u mnie w Zabłotowie chata jest własna, choć biedna: zawsze taki na dwóch starczy. Chleb choć czarny, ale się nim podzielimy ochotnie... no, o sercu nie gadam... a gdybyście przyjęli ofiarę, jak Bóg miły
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
34
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.