Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

35
JASEŁKA.

uczynilibyście mi łaskę, bo mi cięży dobrodziejstwo waszego ojca...
Ksiądz słuchał, oko otarł i uśmiechnął się.
— Mizerye ludzkie! a taki są poczciwi na świecie między maluczkimi! zawołał. — Ot, co tam będziesz prawił! u ciebie dzieci fura, niepokój, gęszczawina; nie zapraszaj go. Lepiéj mu gdzie naraj kawałek ziemi dobry do wydzierżawienia. Grosz na to się znajdzie, ja wiem; a potém to i poradzisz mu jak chodzić koło tego.
— A! z duszy, serca, rzekł Porciakiewicz: ino każcie!
— Dobrze, dobrze, przerwał chłopak: ale mi dajcie pomyśleć, rozpatrzyć się, podumać. Teraz będę musiał pojechać do Zarubiniec do stryja, aby mu sługi ojcowskie polecić; potém powrócę, pomówimy...
— Ale czy wrócisz? spytał pleban.
— Pewnie.
— A konie na drogę masz? rzekł szlachcic.
— Najmę tutaj.
— A! nie! to już moja rzecz! Ja ci wysztyftuję kałamaszkę i moich trójkę siwych; a dam ci chłopaka pewnego, co owsa nie ukradnie. Choć koniki przyjmcie odemnie! proszę!
— A w polu robota? rzekł ksiądz.
— Ja nająć mogę, przerwał Jerzy.
— Ale nie, nie! już to tak musi być, dorzucił Porciakiewicz. Jaka w polu robota? to konie młode, do pługa ich nie dam, a w letce pójdą; nie zaszkodzi im, jeszcze się odpasą, bo jak nie pracują, to owsa nie dostają i chodzą na paszy...
— Mizerye! to weź konie! rzekł ksiądz...
Jerzy stał skłopotany.
— Ależ!... odezwał się.