— No! jużciż, dodał szlachcic: kiedy ja od hrabiego wziąłem coś, choć mniejszy od niego; ty, młody paniczu, możesz przyjąć odemnie: to cię nie zeszpeci.
— Przyjmuję, rzekł Jerzy: to rozumiem.
— Bóg zapłać.
I podali sobie dłonie z uczuciem.
— A no tak, to dobrze! zawołał ksiądz Mizerya. Niechby się tak wszystkie stany za ręce ścisnęły, zamiast sobie oczy wykłówać, zamiast się gryźć i jątrzyć, oto i byłoby święcie. Ale to już pora spóźniona; spaćby iść trzeba.
Wstał powoli, podpierając się kijem.
— Niechże ci Bóg pomaga, moje dziecko! Aby tylko poczciwie: reszta mizerye ludzkie. Bywaj zdrów... Niechże będzie pochwalony...
I podpierając się, bo mu nogi zaklękły, przeprowadzony przez obu, ruszył się ku drzwiom staruszek. Porciakiewicz, który się też uprzykrzać nie chciał, pożegnał we drzwiach Jurasia.
— Konie będą jutro rano jak świt, szepnął żegnając się. Na chłopca, którego dam, można się spuścić: poczciwy i rozgarniony. Tylko o jedną rzeczbym prosił: spojrzeć, żeby darmo klaczy nie ćwikał, bo ona i tak gorąca, a jemu biczysko świerzbi w ręku... przepraszam.
Uśmiechnął się Jerzy w duszy na tę przestrogę, ale gdy chciał coś odpowiedzieć, Porciakiewicz już był zniknął.
W sieni karczemnéj stali jeszcze tłumem ciekawi mieszczanie, Żydzi, wieśniacy i Paweł w pośrodku, który im dzisiejszą historyę wykładał.
Jakoś wszystkich serca ruszyło to wygnanie dziecka z ojcowizny; wzdychali i kiwali głowami. Po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
36
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.