Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

67
JASEŁKA.

długie, dalekie odbywamy przechadzki; moglibyśmy nawet bywać u ciebie. Dla mnie byłaby to wielka pociecha.
I uśmiechnęła mu się, podając obie rączki z ową dziecinną prostotą, która ją wdzięcznym czyniła aniołkiem.
— Teraz — rzekła — zostaniesz jeszcze pewnie choć kilka dni u Ottona, w okolicy. Wszak prawda? nie mylę się?
— Być może.
— Możemy więc zobaczyć się jeszcze?
— A! jeśli pozwolicie, jabym — dodał Jerzy nieśmiało, ale z uczuciem głębokiém — jabym się wieki patrzał i patrzał na ciebie, tak mi błogo i dobrze, gdy mój wzrok oczy twoje spotyka.
— A! żartujesz sobie ze mnie, a tego ja nie lubię...
— Ja nigdy nie żartuję.
— Więc doprawdy? Ale nie! czyżbyś ty wolał mnie nawet od tego trzpiota Anety, która...
Lola się zarumieniła.
— Która? co?
— A! wiem, żeś był z nią u półkownikowéj, żeś ją tam poznał, że ci się bardzo, bardzo podobała.
— Powiedz, że mnie bardzo zabawiła.
— Ale ja o to nie mam pretensyi: ja jestem siostrą twoją.
— Ja mam pretensyę, rzekł Jerzy: boś ty mi więcéj niż siostra; ty jesteś moim ślicznym snem, ideałem.
— A! zmiłuj się! mówisz coś tak już jak pan Emil, który tu był pozawczoraj: ja tego doprawdy nie lubię.
— Jaki Emil?
— A! wystaw sobie — szczebiotała Lola po cichu,