Nie mogąc wreszcie wytrzymać powolnéj nazbyt z kozą podróży do chaty kozaczychy, bo stara towarzyszka używała wszelkich możliwych sposobów, żeby się im wyrwać i do karczmy zawrócić: powierzył kozę Chwedkowi, a sam pospieszył przodem.
Wpadł pędem i wprost przybiegł do ławy, na któréj leżało rozpowite nieco dziécię, uspokojone mlékiem, drzémiące, a nad niém stara kozaczycha, Horpyna, wyrostek, dziewczynka i Chwedor: wszystko to stało milczące, zagapione, ciekawe, wpatrując się w niespodzianego gościa. Jermoła przebił się przez nich, i przysiadł na ziemi, żeby się dziecku lepiéj przypatrzéć.
— Drzemie, zdaje się — rzekł zniżając głos do kozaczychy.
— Usypia niebożątko — kiwając głową odpowiedziała baba.
— A pił mléko?
— O! pił dobrze... i zaraz płakać przestał. A koza?
— Kupiliśmy. Chwedko ją prowadzi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.