Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się nie kładłem — odparł gospodarz — ale dziecko wyśmienicie spało. Ta przeklęta koza tylko...
— E! z nią najmniéj będzie kłopotu: we dwa dni się oswoi, bylebyś karmił. A chłopiec spał?
— Jak anioł! — zawołał Jermoła — żadne dziecko tak nie spi! Strach jaki on rozumny; zdaje się nawet, że mnie już poznaje!
Zdziwił się mocno przybrany ojciec sieroty, gdy na te słowa kozaczycha znów mu się w oczy rozśmiała, i zmieszany zamilkł.
— Ja nie wiem czemu wam Pan Bóg żony nie dał i dzieci — rzekła po chwili — albo was był powinien kobiétą stworzyć.
Nie dokończyła tych słów, gdy pod drzwiami silny głos dał się słyszéć.
— Hej Jermoło, trutniu jakiś, wychodźże: nie widzisz że stoję.
Było to wołanie Hudnego ekonoma, który jadąc w pole, już uwiadomiony o wczorajszym wypadku, sam osobiście chciał się o prawdzie przekonać, żeby żonie opowiedziéć jak to było.