Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

jakie tylko na dnie rozprzężonéj społeczności znaleźć się może. Na twarzy sumiastemi ogromnemi wąsami pokrytéj, czerwonéj, okrągłéj, dwoje tylko oczu piwnych, nieco skoszonych, dawały poznać charakter człowieka w niepewném, lękliwém a chmurném spojrzeniu: resztę zarastały włosy, szpetne rysy przysłaniając gęstemi ciemnemi kupami kręcących się faworytów i podbródka.
Jermoła pokłonił mu się ręką do saméj ziemi.
— Co Wielmożny pan rozkaże?
— Co tam u ciebie się święci? Słyszę jakieś dziecko podrzucone?
— A tak, proszę Jaśnie pana — dodając jasności dla bezpieczeństwa rzekł Jermoła — wczoraj wieczorem posłyszałem kwilenie pod dębami, myślałem że puhacz... a to było dziecko, proszę pana.
— Chłopiec?
— Śliczny chłopiec!
— Nie było tam co przy nim? — zapytał ekonom bacznie wpatrując się w Jermołę — znaku jakiego? papieru? medalika: bo to trzeba od-