trudno, a i on przyrósł już do téj kleci, zawsze po wieczornych kłótniach i awanturze, kończyło się pokorą i zgodą.
Wieczorami więc, przy takich nałogach Chwedora, przybywający Jermoła wielce był dla wdowy pożądanym: pomagał jéj trochę i było przed kim narzekać lub przeklinać niezdarę. Horpyna także dla dziecka, które się jéj uśmiechało, lubiła starego dworaka.
Jednego tedy dnia, dość już późno wróciwszy z łanu, gdzie się upocił i kopy nawet rzadkiego żyta nie mógł nażąć Jermoła, bardzo jakoś uciśniony na duszy, zesłabły od schylania, powlókł się do kozaczychy. Zaraz w progu Horpyna odebrała mu chłopca, z którym śpiewając zaczęła biegać po izbie, a stary zasiadł na ławie przeciw ognia i zadumał się. Bolała go głowa od słońca, krzyże od nachylania, ręce namulane od sierpa, choć starannie drewnianą rękojeść płachtą był obwiązał.
Chwilowa bezsilność przeraziła go, nie dla siebie, ale dla przyszłości dziecięcia: począł wzdychać ciężko, aż się baba opatrzyła chodząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.