Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tfu! — splunął Jermoła — co wam Horpyno takiego? A tożby się człek rozpił: gdzież mnie z dzieckiem po karczmach i weselach się włóczyć?
— A to widzicie, ja tak radzę jak matka..... Musielibyście dziecko u nas zostawiać...
Jermoła rozśmiał się znowu.
W téj chwili garnki, które kozaczycha przystawiała do ognia stuknęły się: jeden z nich, znać już pęknięty pokryjomu, nagle rozpadł się na części, ukrop bryznął po kominie na węgle, i wylał się pod nogi uciekającéj kozaczysze.
Wielka z tego powstała wrzawa: Horpyna oddała dziecko Jermole i pobiegła matkę ratować; wdowa kląć poczęła, służąca najmitka łamała ręce, kartofle nawpół ugotowane rozbiegły się po podłodze, a pies leżący w progu, przelękniony, gwałtownie szczekać zaczął.
Ledwie się to w kilka minut uspokoiło, gdy szczęściem nikt prócz garnka poszkodowany nie został, bo ukrop zbiegł wprost na ziemię, kartofle pozbierały dziewczęta, a gospodyni na-