Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie odstępował go nigdy syn już blizko trzydziestoletni, i uboga krewna wychowanka jego żony, skazani na nieustanne męczeństwo i najdespotyczniejsze kaprysy rotmistrza.
Pomimo ślepoty i niedołężności taki się duch krzepki trzymał w tym człowieku, że dotąd nic z rąk nie chciał puścić; z synem się obchodził jak z dwunastoletnim dzieciakiem, z wychowanką jak ze sługą, czeladź trzymał w najostrzejszym rygorze. Klucze mu przynoszono codzień pod poduszkę, a jeśli komu kazał za karę wsypać, nigdy mniéj nad 50, starszym po 100. Wszystko w domu ulegać i służyć mu musiało na skinienie, z każdéj najmniejszéj rzeczy zdawano przed nim rachunek.
Ślepy, znudzony ciemnościami w których był pogrążony, a co gorzéj bezczynnością, w zarządzie domem i gospodarstwem szukał roztargnienia, a w męczeństwie najbliższych sobie istot żywiołu i zajęcia. Jemu służyło tylko to, co go otaczało; nikt dla siebie prawa żyć nie miał. Szpiegowstwo uregulowane na wielką stopę weszło w obyczaj, wieczną wrzawą i nie-