I teraz właśnie zastał ich we dwoje Jermoła nad kwartą wódki i misą kwaśnego mléka ze śmietaną. Prokop poszpakowaciały już starzec, krzepki był jeszcze: ogromne chłopisko, barczysty, silny jak dąb, z brodą po pas. Spojrzawszy nań znać było, że się jeszcze mógł poborykać z niedźwiedziem. W karczmie gdy sobie podpił, obawiali się go wszyscy, bo chłopami jak gruszkami rzucał, pod oś plecy podłożywszy wóz ładowny dźwigał, a korcem zboża zamiatał jak plewą.
W butach juchtowych po kolana, w szarawarach białych, skrojonych z kozacka, w szaréj koszuli z guzem ogromnym i sutym czerwonym pasie; Prokop siedział z łyżką nad misą naprzeciw rekrutki, która do niego białe wyszczerzała zęby i śmiała się ręką zasłaniając. Znać jéj niedorzeczności prawił, gdy Jermoła pokazał się z pobożném pozdrowieniem w progu.
— Sława Bohu!
Trochę się znali i wprzódy, ale Prokop dla każdego był gościnny póki nie podpił i nie zadarł się, a nie począł być strasznym; wstał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.