więc z ławy, rekrutka uciekła, a starzy się przywitali.
— A z czém Pan Bóg prowadzi? — zapytał gospodarz — napijemy się na dobry czas?
— Napijemy — odparł Jermoła — choćto ja nie zwykły.
— E! jeden nie zaszkodzi.... i zaraz do dzieła, jeśli jakie macie.....
— A jest tam coś trochę — rzekł przybyły — ale to długo gadać.
— No, to wcześnie zaczynać trzeba...
— Poczekajcie, niech trochę odetchnę...
— Jak sobie chcecie.
Powoli i rekrutka pokazała się z alkierza. Sprzątnięto misę, zostawując wódkę; poczęli stękać na czasy, na drożyznę: Prokop jął kląć rzemiosło i rozgadali się jakoś serdecznie.
— Otóżto trzeba wam wiedziéć — rzekł Jermoła nie bez obawy — że i ja jestem także syn garncarski, a dziadowie moi z dawien dawna byli zdunami.
— Oho! — z niejakiém podziwieniem odezwał się Prokop — doprawdy?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.