w miejscu właśnie gdzie siérotkę znalazł, które się nawet glinkami nazywało: instynktem poprowadził tam zduna.
Wzięli z izby rydel, czyli jak go tam zowią zastup, i z milczącym Prokopem, który dla nadania sobie powagi obie ręce za pas pozakładał, poszli oba za pustkę na wzgórze.
— Ale to tu szczére piasczysko, — rzekł stary — glina musi być bardzo głęboko, i kto wié, czy się zda na co: niżéjby szukać jéj potrzeba.
Postąpili kilka kroków, i jakoś niedaleko dęba, który Jermoła Radionowym nazwał, dworakowi kopać się koniecznie zachciało.
Prokop, że to był rozkoszniś i fatygi nie lubił, zaraz sobie usiadł na ziemi, a Jermoła plunąwszy w dłoń, zamaszysto wziął się do kopania. Zrazu co odrzucił, licha było warte: piasek szary, piasek biały, piasek żółty i żwir, aż zastup coś twardszego napotkał i pokazała się glina.... Ale i ta nicpotemu: prosto żółta i kamyczkowata, jeszcze w niéj nadto było piasku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.