Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Pokazał na rydlu próbkę Prokopowi, ale ten na nią wzgardliwie spojrzawszy, ruszył tylko ramionami.
— Kopcieno daléj — rzekł sapiąc po kiełbasie i jajecznicy — a dajcie mi swoję fajkę.
Oddałby był nie lulkę, ale ostatnią koszulę Jermoła, byle załagodzić Prokopa: żywo więc pozbywszy się cybuszka, jął się dalszéj roboty w milczeniu.
Po téj glinie, coraz zsiadlejsza i gęstsza pokazała się druga, ale i z téj Prokop jeszcze nie był rad: nie byłato prawdziwa garncarska. Nareszcie w trzeciéj szychcie zazieleniało coś i pokazało się nie wiedzieć do czego podobnego, płowego, gęstego, zsiadłego jak kamień. Jermole aż w sercu zastygło: odrzucił precz dobytą ziemię, sparł się na zastupie i westchnął. Wtém oko Prokopa padło na odrobinę téj ziemi wyrzuconéj pod nogi, twarz mu pojaśniała, porwał ją w palce, roztarł, posmakował.
— O! o! toście to wy wiedzieli o téj glinie na pewniaka! — zawołał — wiecie wy co to za glina: takiéj tu nie ma nigdzie naokoło aż we