Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj! odgadliście matko — zawołał siadając na ławie staruszek — mam znowu biédę....
— A no! to mi ją powiédzcie, poradzimy.
— Trudno! Mój chłopak, jakto gorączka a młode, najrzał na targu polewanego naczynia; teraz mu go z głowy nie wybić, zachciało się polewy!
— A co? nie mówiłam?
— Mówiliście?
— Jakże nie! Przypomnijcieno sobie, jak zaczął koniki lepić, i te garnuszeczki nie do rzeczy, w które ledwie półkwaterek włazi: zarazem prorokowała, że mu się poczekawszy polewy zachce.
— Otóż się tak i stało — rzekł Jermoła — ani teraz wyperswadować; ja go trochę pomiarkowałem, ale chciałoby się dziecku dogodzić, a nie wiem jak.
— No! to pójdziesz się polewie przypatrzéć.
— Moja matko, jabym to zrobił, ale czy potrafię? Garnek zlepić to inna rzecz, polewa trudniejsza daleko; bo to tam, słyszę, do niéj różne kramne rzeczy wchodzą: trzeba wiedziéć