Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek rzecz pokosztował, byleby się zresztą zgodzili. Jak ja nie potrafię, zaprowadzę malca: on to odrazu pojmie! Boję się tylko, żeby mnie nie przegnali.... A jak się tu do tego brać? przyjść z tém do nich żeby im chléb odbierać?
— Już to prawda, że nie z każdym tak pójdzie jak z Prokopem; ale nad syrotoju, Boh z kalitoju — dodała — jakoś to będzie.
— Takto i ja myślę — rzekł wstając Jermoła. — Ja jutro niby za inną sprawą pociągnę do miasteczka: moja kumo, miejcie oko na Radionka, żeby z Hulukiem razem nie zmalowali czego, bo gotowi popłynąć dziurawém czółnem, albo co!
— E! to chłopcy stateczne.
— Niczego, chwała Bogu, ale pałki szalone; jak im co do głowy zaświta, gotowi polecieć w las, pójść nad rzekę: uchowaj Boże jakiego nieszczęścia.
— Trudnoż mnie ich dopilnować.
— Ale najrzyjcie i przestrzeżcie.
Tak się starzy rozstali, a Jermoła powróciwszy do domu, zaraz chłopcu zapowiedział, że