Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.


Nazajutrz raniuchno, na dzień się zabierało gorący, i od świtu straszliwie wypogodzone było niebo, co zawsze zapowiada niepogodę; nad lasami nawet białe maluczkie obłoczki polatując, zwiastowały zebrać się na wieczór mającą burzę: słońce piekło, wiatru ani powiewu. Chwedko słownie przystawił się ze swoim wozem i szkapą, i co lepiéj, umiał Radionkowi dochować tajemnicy. Wszedł do chaty oznajmić się i fajkę zapalić, powołując Jermołę, jakby z łaski zajechał, i narzekając na tę podróż.
— No kumie, a prędko? Wybierajcieno się: we dwóch nam będzie weseléj: Licho mi nadało interesa do miasteczka, a tu skwar, a tu ogniem pali.... Co to będzie o południu! trzeba pospieszać! Siadajcieno, siadajcie, nie marudźcie.
Jermoła pokryjomu tylko wziął z groszem węzełek zanadrę, zapalił lulkę i już był gotów.
— Jedziemy kumie.
Starzy przyjaciele umieścili się oba w półkoszku na wiązce siana, i dereszowata Chwedkowa kobyła zaprzężona w chomąto i duhę pro-