nie potrzebowała podściołu, trawę gryzła gdzie już tak było czarno, że zdaje się, iżby i gęś nie pożywiła się: skrzywdzić się jednak nie dała.
Zwąchawszy worek z owsem pewnie go odwiązała i wyjadła, odgryść się z oboroti potrafiła czując w tém korzyść lub wygódkę; cudzemu koniowi odebrała zawsze obrok choćby się o niego pokąsać przyszło, a obronić się czy psu, czy ludziom umiała nietylko kopytami, ale i zębami. Obcy musiał bardzo do niéj przystępować ostrożnie, gdyż na wszelki wypadek zawsze nieznajomego częstowała wierzgnieniem. Nieoszacowane to stworzenie, wedle najumiarkowańszéj rachuby, służyło Chwedkowi lat już ze dwadzieścia, a pewnie nie późniéj piątego roku było do zaprzęgu wzięte; dotąd jednak, prócz trochy początkowéj astmy, nie miała innego defektu.
Usiadłszy na wozie, pozapalawszy fajki, Chwedko i Jermoła niezważając już wcale na dereszowatą, która wzięła na siebie pokierowanie podróżą, poczęli gawędzić swobodnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.