żdéj takiéj maleńkiéj stolicy jest królujący w niéj Boruch, Zelman lub Majorko, który handluje wszystkiém, dostarcza czego się podoba, od kożucha do zegarka, kupuje zboże i plewy, ma dom zajezdny, arak, tytuń i cukier, a zna na wylot sąsiedztwo całe, pełen mając pugilares listów jego i kwitków. Kramnica w rynku po większéj części zastosowuje się do potrzeb biédnego wieśniaka, począwszy od garnka, pasa, czapki, do żelaza, soli, dziegciu i t. p. Dwa lub trzy sklepiki bławatne, kilka korzennych — ot i wszystko. Na łasce żydków żyje całkiem takie miasteczko: oni są jego duszą. Zresztą mieszczanie zarazem zajmują się rolą: bo u nas mało jest takich osad, gdzieby gospodarstwo rolne nie wchodziło po słowiańsku do zajęć mieszkańców! Trochę ubogiéj szlachty, jakiś tam ubogi urzędnik, ksiądz proboszcz, oficyaliści dworu: — ot i reszta ludności. W ciągu tygodnia pusto, dzieci żydowskie po ulicach grają w kręgle i kamyki, kury, kozy i krowy chodzą w rynku swobodnie; za to w niedzielę ani się przecisnąć tyle drew, tyle fur, taki gwar
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.