W izbie oprócz Ickowéj saméj, strasznéj baby, rozmamanéj i brudnéj, sześciorga dzieci różnego kalibru, sługi, kilka kóz, kur i gęsi, nie było przybylców; jakiś tylko kapotowy na ławie siadłszy, głowę na stole położył i drzémał. Wchodząc Chwedko opsnął się z cegły wśród kałuży, pośliznął, plusnął w wodę i krzyknął przekleństwem; a ów obcy się przebudził.
Zakrawał on nieco na mieszczanina, miarkując po kapocie wyszywanéj z klapami, zielonym pasie, wysokiéj czapce i kiju kutym, który przy nim wraz z węzełkiem leżał. Młody, najwięcéj trzydziesto-letni mężczyzna, twarzy rumianéj, wzrostu wysokiego, znać nie zaznał biédy, bo mu z oczu patrzała hulanka; nawet i teraz Ickową wódką z Bębnową podpił widać sobie, bo ledwie głowę podniósłszy, zaśpiewał:
„Oj budesz ty moja“...
A gdy Chwedko topić się począł w kałuży, dodał:
— Gwałt! ratujcie! Popielańcy się topią!