Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Niekiedy tylko zamyślone chłopię siadało w progu i osmutniałe patrzało kędyś na wody Horynia, na lasy i pola, płacąc chwilą tęsknoty dług nieodgadnionym pragnieniom, palącym człowieka całe życie. Naówczas przychodziły mu na pamięć szczegóły opowiadane przez ojca tylokrotnie o znalezieniu go pod dębami, o tajemniczém jego pochodzeniu, i dziwném przeznaczeniu, które go nie wiedziéć zkąd rzuciło w objęcia poczciwego starca. Nie pojmował dlaczego się wyrzeczono, czemu o nim zapomniano; coś mu mówiło, że się ktoś o niego upomni: niekiedy przysłuchiwał się ciszy, jakby w niéj tętniło już przybycie oczekiwanych, strasznych, nieznajomych gości.
Różnie mu malowała wyobraźnia nieznanych rodziców; ale wspomniawszy poczciwego starego Jermołę, rozstanie się z nim, osamotnienie któreby go zabiło: Radionek płacząc postanawiał nigdy go nie porzucić. Jak w każdym budziła się i w nim chętka nowych losów; ale czuł, że powierzchownie zyskując na nich, musiałby coś ze szczęścia prawdziwego utracić.