ją z domu, a kawalerowie poczynają się domyślać, że ożenienie do niczego nie prowadzi, prócz niepotrzebnéj subjekcyi.
Odwiedziny są tu bardzo rzadkie, choć stosunki przyjazne: w lecie gorąco, w zimie mroźno, w jesieni błoto i grzęzawica, na wiosnę bywają komary. Przezwycięża się lenistwo tylko na imieniny kochanego sąsiada lub w gwałtownéj potrzebie. A że bez posiłku jakiego i wyżyć niepodobna: żyd arendarz pospolicie go dostarcza. Przychodzi on zawołany lub w porze zwyczajnéj, staje w progu i poczyna zdawać sprawę z tego, co pochwycił w ciągu tygodnia w swych wycieczkach, czy téż co od przejeżdżających do młyna, do kowala, do folusza posłyszał. Tu się zwykle nie więcéj dowiaduje nad to, kto ile posiał, kto co zżął, czy gdzie nie wyjechał, czy sprzedał i po czemu, kto do kogo i po co jeździł i t. p.; ale ta odrobina karmi na jakiś czas dostatecznie kieruje gospodarstwem, zachęca, niecierpliwi, odpycha, a niekiedy z domu dla sprawdzenia wypędza.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.