oprzéć. Radionek go podtrzymywał i posadził na progu, a Jermoła uściskał dziécię i pocałował w głowę. Kobieta łamała ręce rozpaczając, uczucie jéj wzmagało się: poskoczyła wreszcie jak lwica do chłopca i objęła go nagle w macierzyńskie ramiona.
— Tyś mój! — zawołała zanosząc się od płaczu — tyś mój.
A i Radionek już się z jéj objęć nie wyrywał; piérwszy to w życiu był dla niego uścisk matki, tak upragniony, tak słodki i uspakajający. Drżący ojciec przystąpił za nią i przytulił się także do dziecka, i począł je całować ze łzami.
Jermoła patrzał na to okiem rozpłakaném, to błyszczącém od zazdrości: jedna chwila, jedno słowo wyrwać mu miało skarb jego.
Dość było szczęścia — rzekł — Bóg mi je odbiera.... Trzeba je oddać, los mi je tylko pożyczył.... A! niedługo téż życia może....
— Panie — odezwał się głosem pełnym wzruszenia i jęku — widzicie, ja was teraz proszę. Jam stary, mnie żyć już niedługo: zostawcie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.