Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

doli, jakich nie pojmuje: dosyć mu widzieć płaczących, by się rozrzewnił.
Nareszcie ojciec się otrząsł z chwilowego osłupienia, westchnął i począł coś na ucho szeptać żonie.
— Chcecie czy nie chcecie — odezwał się surowiéj — dziecko to oddać nam będziecie musieli: mamy świadków i dowody że jest nasze. Możecie żądać za nie co się wam podoba....
Jermoła dźwignął się nagle na nogi.
— Dziecko was nie zna — rzekł — odbierzcie mi je siłą, ja go dobrowolnie nie oddam: to nie jest dziécię wasze. Na świadków postawię świadków: to nie pański syn, to wieśniak, rzemieślnik... sierota... Zawołajcie go, choć nie wiecie nawet jakiém pozwać go imieniem, a głosu waszego nie usłucha...
— Ale ten stary szaleje — zawołał pan Jan, w którym kipiało — no! to udamy się do innych środków: użyjemy jakie są w naszéj mocy.... Chceszże pozbawić dziecko lepszego losu i swobodniejszéj doli, jaka u nas je czeka?