Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiéj doli? — odparł śmiało dworak — jakiego losu? Spytajcie go czy mu tu u mnie źle było, czy mu czego brakło, czy pragnie więcéj? Znamci ja życie wasze i szczęście, które mieszka po dworach, bom się ich napatrzył.... Nie kłóćcie mi spokoju, nie trujcie mi starości, nie odbierajcie mi dziecka!
Matka zbliżyła się drżąca i ujęła go za rękę.
— Bracie, ojcze — zawołała — ja pojmuję boleść twoję, ja wiem co tracisz z dziecięciem; ale jam po niém lat dwanaście gorzkie łzy połykała: ale maszże ty serce nieszczęśliwéj matce odbiérać skarb jéj jedyny!... Byłżebyś tak okrutny, żebyś nas do niewdzięczności zmuszał? Nie: ty pójdziesz z nami, będziesz patrzał na swe dziécię i podzielisz szczęście nasze.
Mowa matki lepiéj trafiła do serca Jermoły, który się powoli opamiętał, otarł łzy i odpowiedział pocichu:
— A! spełniła się ta chwila, któréj dożyć nie chciałem; widziałem ją codzień we snach przez lat kilkanaście, bałem się każdego obcego, sądząc, że przychodzi dziécię moje odbierać ode-