Jermoła dumał także, a dzień przyniósł mu myśli nowe; poszedł wedle zwyczaju do kozaczychy, bo nie miał się przed kim wygadać.
— Coście wy oszaleli? — zawołała baba widząc go — a to dnia wczorajszego takeście się upierali przy dziecku, jakbyście mu mieli Bóg wié jaki los do dania! To przecież panowie, to dola! A cóż wam złego pójść do dworu z Radionkiem i żyć sobie spokojnie, patrząc na jego szczęście?
— Tak! alboto ja tam dla niego tém będę, czém tu byłem? Ojcem nie będę! sługą zostanę! Powoli odbiorą mi jego serce, zbałamucą chłopca, popsują. Znamci ja to ich życie! Trochę lepsza strawa, trochę cieńsze odzienie, trochę delikatniejsza mowa: ale czy im z tém lepiéj? Panu Bogu wiedziéć, nam nie sądzić. Spytaj się ich, czy nie płaczą pocichu, czy czarne godziny pod ich dach nie zachodzą? czy takie tam złote szczęście, jak nam się zdaje zdaleka?
— Takito wy bałamucicie z tego wielkiego żalu — zawołała kozaczycha niecierpliwiéj coraz ruszając ramionami — jużciż co ich życie, to nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.