Rodzice! matka rodzona! wielkieto słowa i potęga ich wielka nad sercem sierocém: bo nic nie zastąpi matki, nikt nie zastąpi ojca.
Uśmiecha mu się państwo, dwór; ale nie mając pojęcia życia innego nad te, które prowadził, wcale nie wié co go tam czekać może: ciekawość tylko gorąca, uroczo maluje przyszłość nieznaną. To znowu gdy wspomni, jak staruszkowi samemu ciężko będzie zostać, ile on uczynił dla niego, jak go kochał: nie wié, czy nawet miłość macierzyńska téj od Boga danéj wyrówna. Kiedy tak myśli, wczorajsza bryczka zaturkotała znowu. Radionek chciał się schować i nie miał siły: matka go ujrzała zdaleka, skinęła ręką i został. Rodzice pieszczą go i płaczą.
— Wszak prawda, że pojedziesz z nami? — zawołała Marya wpatrując się w dorodnego chłopaka, na którym przykro jéj, że dotąd cięży siermięga, proste odzienie wieśniacze.
— Zobaczysz — szepce — jak ci tam z nami będzie dobrze: przecierpiałeś, ale to się zapomni.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.