a nie mógł: zdawało mu się, że wodę przełknął i nie poczuł jéj w sobie.
— Ależ głowę ma: ta-to kwarta szumówki! — rzekł pocichu Chwedko z rodzajem uszanowania.
— Nie głowę on ma taką, ale żal wielki — szepnęła kozaczycha — daj mu teraz wiadro, to go nie spoisz: boleść go wytrzeźwi....
Chcieli go nareszcie pod wieczór wyciągnąć z chaty do wdowy, ale nie potrafili: zasiadł znów na progu, zadumał się, zapatrzył pod dęby i tak pozostał; a że Chwedko miał pilną sprawę, bo dereszowatą poić przyszła godzina, a kozaczysze o téj godzinie udój mléka przynoszono właśnie i wieczerzę potrzeba było przystawiać do ognia: musieli go oboje z Chwedkiem porzucić.
Biédny parobczak płakał zostając sam-na-sam ze starym.
Już się zmierzchło dobrze, a Jermoła nie wstał ze swego miejsca: zadrzémał trochę, bo go boleść złamała. Obudził się przestraszony
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.