Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

dała mu czapkę ojcowską, i oblała go jakimś paniczykowskim zapachem. Na wychowańcu Jermoły wydały mu się te przystrojenia jako znaki odstępstwa, niewoli, jak cechy nowo przybranego stanu: westchnął patrząc na nie, choć Radionkowi ładnie z niemi było. Chłopiec ślicznie się wydawał tak nawpół przebrany i odświeżony.
Nie mówili do siebie, bo starzec znowu posmutniał na chwilę, popatrzał na dziecko i gryzł się przyszłością swoją.
Jutro przyjadą po niego i zabiorą go znowu: poczciwe dziecko już do mnie uciec nie będzie mogło, bo mu straż postawią. Kto wié, może i to za grzéch mu wezmą, że przybiegł do ojca.
— Lepiejże ci tam było? — począł stary po chwili — pocieszże mnie choć tém, że ci u nich dobrze.
— Dobrze, ale smutno — rzekł chłopiec. — Trup leży na marach, księża śpiewają w wielkiéj sali, ale matka siedziała ze mną i cały dzień gadała, i rozpytywała się o wszystko. Musiałem jéj opowiadać całe życie nasze: skła-