Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

sownemu, ale saméj już tylko przytomności, natręctwu Jermoły.
Zejść tak z ojca i z opiekuna na głodnego żebraka, u drzwi ganku czekającego litości, ciężko to i boleśnie; nie poskarżył się jednak stary, nie wyrzucał im tego gorzko: milczał, taił w sobie boleści, aby go całkiem nie odpędzono. Tylko gdy tak raz i drugi odprawiono go niedawszy zobaczyć chłopca, powracał częściéj, stał uparciéj, aż go gdzieś taki pochwycił na przesmyku. A gdy coraz bledszą widział twarzyczkę, coraz bardziéj omdlałe oczy, głos słyszał cichszy i mowę zmienioną: niekiedy aż się w nim na burzę zbierało; ale starość bezsilna, niemoc podcinająca nogi, ubóstwo, sponiewieranie, nie dozwalały myśléć o jakimkolwiek ratunku.
I szło tak coraz gorzéj a gorzéj.
Matka zajęta Władziem utyskiwała na starszego, ojciec się srożył i burzył, ale to nie pomagało: podwojono pieszczot, sprowadzono lekarzy. Któryś z nich wpadł nawet na myśl zbawienną radząc powietrze, słońce i ruch swobo-