dny; inny smutku się dobadawszy wskazywał środki moralne: — spadała zawsze wina wszystka na Jermołę.
Pan Jan zniechęcony i zgryziony, długo walcząc z sobą, w końcu postanowił starego piastuna pozbyć się raz nazawsze.
Jednego poranku, wedle zwyczaju swego, Jermoła który przez trzy już tygodnie ledwo przez okno widywał dziécię swoje, i codzień przywlekał się do Małyczek, przeszedłszy bramę, opędziwszy się psom, któremi go szczuli psiarczyki, stanął we drzwiach i stał czekając, słowa nie mówiąc, jak Łazarz u drzwi bogacza. Słudzy już dobrze nauczeni potrącając go i pozbywając się, chcieli go odpędzić, ale się stary nie dał. Trwało to tak do południa, aż pan Jan znudzony tą naprzykrzoną postacią, która mu stała w oczach jak wyrzut sumienia, wyszedł sam przeciwko Jermole.
— Mój kochany — rzekł siadając na ławie w ganku, sucho i ostro — widzę cię tu już od dni kilku: czegóż tak uparcie stoisz? Na co nam koniecznie chcesz bałamucić dziecko? Powiédz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.